piątek, 21 grudnia 2012

Kopenhaga

Nadal dzień 2.

Do Kopenhagi docieramy popołudniu, rozbijamy się na polu namiotowym Bellahoj Camping na obrzeżach miasta. Przyjmuje nas uroczy i ciepły Pan recepcjonista, ze świetnym, ironicznym poczuciem humoru. No i oczywiście rewelacyjnie mówi po angielsku, jak zresztą wszyscy w Skandynawii. Przez cały wyjazd nie spotkaliśmy osoby, z którą nie udałoby się porozmawiać w tym języku.


Kami i E. na Bellahoj Camping



Wychodzimy na wieczorny spacer po mieście, zaczynamy od Placu Ratuszowego, z którego wchodzimy na Stroget - największy deptak Kopenhagi, składający się z kilku uliczek, które doprowadzają nas do kanału Nyhavn.







Nyhavn, fot. muszalski.com








Nyhavn, fot. muszalski.com



Nocą  to bardzo romantyczne miejsce, ale też bardzo gwarne, dzięki licznym restauracjom i kawiarenkom. Nyhavn urzeka kolorowymi kamieniczkami, tętniącym życiem i portowym klimatem.












I wygląda malowniczo :)


Kończąc spacer dochodzimy nabrzeżem do Opery, która w nocnym oświetleniu dużo zyskuje:)












Opera, fot. muszalski.com




Dzień 3. Wtorek

Zaczynamy od śniadania na trawie :) Poranki w Skandynawii miewamy leniwe, mimo, że każdego wieczoru obiecujemy sobie wstać wcześnie żeby więcej zobaczyć, ale to w końcu wakacje, odpoczywać też trzeba :)

Cały wtorek przeznaczyliśmy na Kopenhagę, chociaż jeden dzień to zdecydowanie za mało. Zaczynamy od Muzeum Poczty i Telekomunikacji (z polecenia M. - specjalisty od telekomunikacji). Muzeum polecam ze względu na jego interaktywne możliwości poznawania historii. Można napisać coś alfabetem Morse'a, sprawdzić jak działały kiedyś centrale telefoniczne albo wysłać samodzielnie zaprojektowaną kartkę pocztową.



Ogródek piwny w Browarze Carlsberga. 

Z muzeum jedziemy do Browaru Carlsberga, gdzie oglądamy starą fabrykę w której przed laty warzono piwo, historyczny przegląd butelek w których je sprzedawano czy zabytkowe samochody i powozy, które służyły Browarowi na przestrzeni lat.

Nie miałoby sensu zwiedzanie browaru bez degustacji piwa:) W ramach biletu możemy wybrać dwa z kilku rodzajów piwa Carlsberg, które popijamy na dziedzińcu Starego Browaru. Ja prezentuję jak zawsze swoje kobiece niezdecydowanie, patrząc bezradnie na nazwy piw, nie mogąc podjąć decyzji. W końcu przyznaję się, że zupełnie nie wiem czego chcę, co rozbawia uroczego Pana barmana, który ostatecznie pomaga mi wybrać najbardziej babskie (czyli słodkie) z oferowanych piw :)


Z browaru przechodzimy do pobliskiego parku, trochę nietypowego :) Bujamy się na hamakach, dopijamy nasze Carlsbergi i zastanawiamy się nad tutejszym stylem życia.


Park obok Browaru Carlsberga.
E. na hamaku. 
Takie atrakcje wiszą nam nad głowami w Parku obok Browaru.































To czego zdecydowanie zazdroszczę Duńczykom to umiejętność prowadzenia zdrowego trybu życia, który wydaje się tu powszechny. Spacerując po Kopenhadze można stwierdzić, że rower jest elementem ich kultury. Nie tylko infrastruktura jest świetnie przystosowana do ruchu rowerów, zarówno drogi jak i gęsta sieć rowerów miejskich do wypożyczenia, ale przede wszystkim w tutejszej mentalności rowerzysta jest równoprawnym użytkownikiem ruchu. Podobnie stałym elementem miejskiego krajobrazu są ludzie trenujący biegi. Daje to wrażenie bardzo aktywnego społeczeństwa.

Oczywiście nie należy zapominać o czystości i ochronie środowiska :) Można o tym przypominać w bardzo pomysłowy sposób :)

Ekologiczna E.


Jednak to co urzeka mnie najbardziej to życzliwość. Nie tylko Duńczyków, Skandynawów w ogóle. Możliwe, że ich pogoda ducha wynika z życia w dobrobycie i braku poważniejszych problemów materialnych.
Wracając z parku nie mogliśmy znaleźć drogi do metra, zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy studiować mapę. Widząc to, zatrzymała się pani jadąca na rowerze. Zapytała czy się zgubiliśmy i czy mogłaby pomóc nam się odnaleźć. Miło, prawda? :)
To niesamowicie zmienia nastrój kiedy ludzie na ulicy się uśmiechają, są otwarci i czujesz ich pozytywne nastawienie.








Spacerując po mieście spotykamy takich Panów :) I zagadka, jak to możliwe? :)













Ze względu na zbyt długi relaks na hamakach w parku, nie wystarcza już nam czasu na park rozrywki Tivoli, który obiecuję sobie zobaczyć kiedy tu wrócę. A na resztę dnia planujemy zobaczyć Christianię i Małą Syrenkę.

Christiania jest właściwie dzielnicą Kopenhagi, choć nietuzinkową. W latach 70 XX teren dawnych wojskowych koszar zajęła grupa hippisów, aby chwilę później ogłosić utworzenie na tym obszarze Wolnego Miasta. Od tamtej pory Christiania wyślizgnęła się z rąk władz miasta i przeszła we władanie jej mieszkańców, którzy stworzyli tam swego rodzaju komunę z własnym systemem zasad. Ich celem było stworzenie samostanowiącej się społeczności, samowystarczalnej ekonomicznie i wolnej od przemocy. Christiania to również wymarzone miejsce dla miłośników marihuany, bo mimo zakazów sprzedaż miękkich narkotyków kwitnie w Wolnym Mieście i pewnie jest jednym z głównych źródeł utrzymania jej mieszkańców.



Wejście do Christianii



Budynek w Christianii. 



W Christianii obowiązuje całkowity zakaz fotografowania, na każdym kroku widać znaki o tym informujące. Z tego powodu mieliśmy stresujący moment, kiedy jeden z mieszkańców Christianii nerwowo zareagował na niesiony przez M. aparat. A M. nie byłby sobą gdyby nie zrobił ukradkiem kilku zdjęć :P


Na mnie Christiania nie zrobiła dużego wrażenia, jest tam barwnie i wygląda to tak jak sobie wyobrażam hippisowską komunę, ale nic mnie tam nie urzekło. Co nie zmienia faktu, że warto tam pójść, bo pewnie jest to niepowtarzalne miejsce :)








Wracamy do centrum miasta i jeszcze raz spacerujemy wzdłuż kanału Nyhavn i Opery kierując się w stronę Małej Syrenki. Po drodze trafiamy na trampoliny i oczywiście korzystamy z okazji, żeby poczuć się jak dzieci :)



Nyhavn


Kami i E. na trampolinach :)
















Droga do pomnika Małej Syrenki to dość długi spacer, ale za to bardzo przyjemny. Pozwala poczuć klimat miasta i pogłębić siłę mojego zauroczenia Kopenhagą (chociaż oczywiście nie omieszkam marudzić dlaczego Mała Syrenka musi stacjonować aż tak daleko)


Kontemplacja :)



Idąc tam myślę, że to właściwie tylko pomnik i pewnie się rozczaruję, ale jak już docieram na miejsce to doceniam jej urok. Ma w sobie taką subtelność, która ujmuje, chociaż na mój odbiór na pewno wpływa wieczorne światło, cały dzień wrażeń i już rodząca się tęsknota, bo następnego dnia stąd wyjeżdżamy.



Mała Syrenka








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz